Zaczął ostrożnie, metr po metrze, wycofywać się z zarośli, a gdy poczuł się bezpieczny i dobrze osłonięty, przedarł się szybko przez krzaki, zeskoczył ze skarpy, w napięciu przeczekał kilka chwil. Nikt go nie gonił... Trzciniaki zawodziły w zasiekach sitowia, a na wolnej, wybłyszczonej płachetce wody wśród szuwarów płynął flegmatycznie perkoz.<br>Wolno przesuwał się wzdłuż skarpy. Stopy miękko grzęzły w rozgrzanym piasku. Zbliżał się do miejsca, gdzie Tyrolczyk zostawił swe czółno. Wnet ujrzał je wśród trzcin. Dobrnął do łódki wpław. Z radością dotykał jej wyślizganej, sczerniałej burty. Pchnął ją lekko do tyłu, a gdy dziób znalazł się pod ręką, chwycił za cumę