skóra, postrzępione uszy. Magwer zadrżał ze zgrozy, na chwilę zapominając nawet o bólu wypełniającym jego własne ciało. Znał tego człowieka - młodego chłopaka, milczącego, zawsze lekko uśmiechniętego. To Pozm.<br>Tortury zdarły uśmiech z jego twarzy. Musiały mu też pomieszać rozum. Wciąż bełkotał, powtarzając te same kilka słów, i błagał o litość. Wychudły i poczerniały, brudny i skrwawiony niewiele miał wspólnego z dawnym, barczystym i pewnym siebie Pozmem. A jednak to był on, Magwer nie mógł się mylić. Za co znalazł się na tym wozie, wiozącym swych pasażerów ku śmierci? Za co męczono go aż tak strasznie? Czy to przypadek, czy może... W