by to wszystko wypchnęła z powrotem na ulicę.<br>Boryczko tonął. Spóźnił się ze wszystkim, rewiru nie uporządkował, nie przygotował talerzyków ani ciastek - zbudził się nagle, zaskoczony nawałnicą. Odruchowo biegł tam, gdzie najgłośniej pukano. Sypały się zamówienia - jakieś herbaty i kawy, i ciastka, dużo kaw, dużo herbat, może dwadzieścia, może trzydzieści. Zabrnął między cztery stoły i nie mógł stamtąd wyjść, krzesła zdradziecko podstawiały mu swoje drewniane nogi, więc utykał co chwila, czasem nadepnął na coś żywego, a wtenczas cofał się raptownie i przepraszał, przepraszał serdecznie, gorąco, lękliwie, tak właśnie, jak gdyby tu był tylko po to, żeby przepraszać. Podczas snu borykał się