począć, matka jest tylko jedna.<br>- Nie chcę psuć zabawy - powiedział Samson Miodek, wyłaniając się z mgły z trzema końmi, w tym i z chrapiącym i spienionym gniadoszem Reynevana. - Ale może by tak odjechać? I może galopem? <br>* <br>Mleczna opona pękła, mgły uniosły się, rozwiały w blasku przebijającego się przez chmury słońca. Zatopiony w chiaroscuro długich cieni świat pojaśniał nagle, zalśnił, zapłonął barwami. Zupełnie jak u Giotta. Jeśli, naturalnie, ktoś widział freski Giotta. <br>Zalśniły czerwoną dachówką wieże niedalekiego Frankensteinu. <br>- A teraz - rzekł, napatrzywszy się, Samson Miodek - teraz do Ziębic.<br>- Do Ziębic - zatarł ręce Reynevan. - Ruszamy do Ziębic. Przyjaciele... Jak się wam odwdzięczę?<br>- Pomyślimy