Przeważnie byli to aferzyści, realizujący sute zarobki na przenoszeniu listów, zamianie pieniędzy, przemycaniu nici, igieł. Opłacając żandarmów polskich i straże petlurskie, przedostawali się szczęśliwie na tę stronę, a nie będąc skompromitowanymi politycznie, mogli przebywać spokojnie, nie obawiając się władz. Trudno opisać niecierpliwość i ciekawość, z jakimi się witało tych przyjeżdżających. Ze wzruszeniem patrząc na nich, chwytaliśmy każde słowo niby święte objawienie. Pierwszym pytaniem było nieodmiennie: "Gdzie linia bojowa? Gdzie nasi?" Odpowiadali na to, że nie ma nikogo, że w Kowlu stoi dwunastu wywiadowców, jeden porucznik i czterech żandarmów. Więc my spoglądaliśmy na nich nieufnie i z żalem o to, że boją się