tej wyprawie. Cisza, pęd sań, mroźne powietrze, upajające <br>jak wino, dawały poczucie zadowolenia. Gdyby to w jego mocy leżało, pragnąłby <br>jechać w ten sposób cicho, szybko, długo, nie spotykając żadnych wilków, nie <br>sprawiając żadnych łowów. Jechać niby we śnie, nie dbając o złe pojęcie, jakie <br>goście wywieźliby o sapieżyńskich kniejach.<br>- Zwietrzyły... - szepnął z przejęciem pan Moczydłowski, rozbijając te marzenia.<br>- Dobry masz waść słuch, ja jeszcze nic nie słyszę - odszepnął marszałek, lecz <br>po maleńkiej chwili dorzucił: - Słyszę i ja.<br>Jakoż daleko za nimi rozległ się przeciągły, wysoki ton, o którym lada dzieciak <br>wiedział, że oznacza zwołanie wilczej gromady. Po chwili z prawej