w której na przedziwnych zasadach współżyli ze sobą menele i studenci wydziałów humanistycznych w garniturach oblewający egzaminy, i całym szlaku orlich gniazd, albo kupionym w Domu Bez Kantów browarze wypitym w kamiennym kręgu, pod kasztanami, albo pomnikiem Prusa, nie było jeszcze żadnych pubów, i po zajęciach trzeba było jeździć do akademików. A teraz puby, kawiarnie, kluby, snobistyczne lokale i nadęte przyjęcia, piękne kobiety, do których strach się zbliżać, krótkotrwałe romansiki, nawet nie skonsumowane, bo to albo brak czasu, albo lokalu, albo nawet kasy na taksówkę, a następny tydzień taki ciężki, pracoholizm się szerzy, pikają pagery, brylantyna skleja włosy młodym miejskim profesjonalistom