śliskie i chłodne w dotyku. Wyciągałem je powoli, ujmowałem delikatnie jak porcelanę miśnieńską, pełen trwogi, że tak bezcenną dla mnie i dotąd nieosiągalną rzecz mógłbym utracić, w jakiś sposób zniszczyć.<br>Nie mogłem pojąć nagłego szczęścia ukrytego w objęciach ciemnozielonego zamszu, tej nowości, niespodziewanych dźwięków, które jeszcze nienazwane tkwiły w uśpionej alchemii instrumentu, a przede wszystkim nie mogłem pojąć wyróżnienia. Czułem się bowiem wyróżniony, wreszcie miałem możliwość zademonstrowania swojej inności, odrębności, i już nie chciałem być bardziej męski, wulgarny, przestałem przeklinać, strzykać śliną, ostatecznie zaakceptowałem odmienność mojej anatomii, która wyrażała się między innymi budową dłoni, a zwłaszcza długością palców. <br>W środowisku, w