wykłócał się, kiedy brakowało jakiejś książki, i napiwków nie dawał. Jassmont pojął aluzję, zaszeleścił banknotem i wyszedł nad jezioro. Tam ponoć inny, sympatyczniejszy Rosjanin, Turgieniew, karmił oswojone kaczki o zielonych, wdzięcznych brzuszkach. Dalej, też blisko, był przystanek, z którego, bywało, Joyce odjeżdżał niebiesko-białym tramwajem. <br>Alpy go nie zawiodły. Pełne, aż do przesytu, najlepszego śniegu, sztywne, nieco szorstkie, wystudiowane do ostatniego detalu, a jodłowe lasy tak umiejętnie wkomponowane w to wszystko. Musiał przyznać, że zimą w Polsce nie ma tak pięknie błękitnego nieba, z siwymi chmurami. Jeszcze coś sympatycznego przydarzyło się w schludnym wagonie elektrycznej kolei. Do konduktora mówi się z