trudem uniósł rękę, klepnął się dłonią po czole. Mucha znów zabuczała gdzieś koło ucha. Obłoki płynęły powoli, wiatr ustał i była wszędzie nieznośna, popołudniowa, nudna cisza. Salisz leżał tak jakiś czas, ale bezruch też męczył i drażnił. Usiadł więc; płatki czarnego śniegu migotały pod powiekami, głowa dziwnie ciążyła. Wstał leniwie, ażeby przejść się po nasypie drogi. Zatrzymał się przed kępą skrzypu.<br>- Samochód czeka na pana - rzekł sam do siebie. I zaraz odpowiedział:<br>- Dziękuję, już idę.<br>- Dokąd pojedziemy, proszę pana?<br>- Wiadomo, do miasta.<br>- Czy chce pan kupić ubranie?<br>- Można, zatrzymaj przed jakim sklepem.<br>- Co pan wybierze?<br>- Dajcie spodnie galife, takie sznurowane jak