wtedy, bo niewiele do mnie docierało, tylko Orłowski i ten pies, ale na pewno nie krzyknęła, nie cofnęła się, nie uczyniła nic, czego spodziewać by się można po wrażliwej siedemnastoletniej dziewczynie; a teraz też jest spokojna, jakby nie słyszała tego skowytu i nie widziała wyprutych kiszek; pije kawę, je ciasto babci Swietłany, gdy ja kęsa nie potrafię przełknąć, a kiedy Florek odwozi nas mercedesem Orłowskiego, pyta, czy wymyśliłem, jak się ma ciemność nocy do skończoności wszechświata.<br>Oczywiście nie wymyśliłem, a teraz mam to gdzieś i ledwie rozumiem słowa, gdy tłumaczy, że gdyby gwiazd było nieskończenie wiele, suma ich światła dałaby jasność