i nie wysychała od razu, lecz spływała do kolan i niżej wzdłuż łydek, widoczna jak srebrne ziarnka rtęci, a mężczyźni nie odrywali od nich wzroku, i przesuwali w palcach szmaragdowe kulki różańca, odmawiając dziewięćdziesiąt dziewięć najpiękniejszych imion Najwyższego, i pogryzali figowe ciasteczka, i małymi łykami popijali kawę, ale one - te bajadery, te hurysy - ani na chwilę nie opuszczały ich źrenic i myśli: już nagie i uległe, i niestrudzone w miłości...<br>i jeszcze raz powtarzałem w myślach tę podróż:<br>setki kilometrów podróży przez pustynię autobusem i pociągiem, krótsze i dłuższe postoje w drodze - w Bagdadzie, gdzie Suzie i Duddie wtajemniczały mnie w