marynarce, odpierał ataki i osłaniając odwrót młodzieży wypadł z nią na klatkę schodową, a potem, dudniąc po schodach, na ulicę.<br>Szczęsny słyszał z daleka gwizdki policji. Przed oczami mżyły mu kolorowe skierki. Za uchem czuł delikatne, chłodne dotknięcia. To ksiądz, otrzymawszy z apteki gazę, watę i jodynę, ranę opatrywał. A bandażując, ojca wypytywał, skąd oni są, bo nigdy przedtem ich tu nie widział. Później, po opatrunku, gdy się wszystkiego o nich dowiedział, napisał kartkę i ojcu podał.<br>- Idźcie z tym do pana prezesa Zimińskiego na ulicę Litewską, a dostaniecie pracę.<br>Uszczęśliwieni w rękę księdza uszanowali i wyszli. Po drodze umówili się