nocnego szczęścia tamtych. W dwóch susach dopadła wieszadeł, wtuliła twarz w okrycie matki... pachniało dymem papierosowym, perfumami, miastem. Na ziemi obok leżał program - podniosła go i głaskała śliski karton. Tymczasem w salonie rozmawiano. Przez szczelinę drzwi wypływał żółty blask świecy. Marta przysunęła się bliżej i mimo woli nadstawiła uszu. <br>- To barbarzyństwo, to barbarzyństwo tak grać - mówiła Róża. - Na to powinna być kara. Ja znowu utraciłam spokój! Moje życie jest znowu zburzone! <page nr=139> <br>Władyś uspakajał. <br>- Dosyć, dosyć; no zapomnij już, matko, nigdy nie zabiorę cię na koncert... <br>Zaszeleścił jedwab, skrzypce zabrzmiały. <br>- Władyś, o to, ten motyw - pamiętasz? - on chodzi po orkiestrze, jak światło