nim zajmował Zbyszek Świętochowski, bratanek pisarza, mój radiowy pedagog. W sposób wielce koleżeński zaopiekował się mną i czuwał nad moimi pierwszymi, chwiejnymi krokami w eterze. Oddawszy co boskie tym dwóm bogom mikrofonu, co cesarskie oddam jego cesarzowi, trzeciemu z kolei - Józiowi Opieńskiemu, który mi imponował zarówno swoim pięknym basem wśród barytonów, jak i absolutnym "luzem", czyli jak się to wówczas określało "flegmą" przed mikrofonem, a też i jako konferansjer publicznych "podwieczorków przy mikrofonie". Nie bez kozery chyba ta flegma Józia była iście angielska, bo to właśnie on krzepił nas potem, przez lata wojenne, ilekroć udało nam się dorwać do zakonspirowanego odbiornika