odjechali<br>wszyscy mieszkańcy jego wsi. On jako sołtys musiał zostać, by przekazać<br>opuszczone siedliska radzieckiej władzy. Pożegnał puste chaty i obory,<br>pożegnał cmentarz, strumień i swoją ziemię, z której wziął w woreczku<br>tylko tyle, co z grobu ojców swoich. Jego wagon, doczepiony do<br>przypadkowego transportu, płynął kilka tygodni przez ocean bezludzia.<br>Nie wiedział, gdzie zarzucić kotwicę, skoro dokąd okiem sięgnąć po<br>horyzont - to nie jego ziemia, bo jego pot w nią nie wsiąknął. Ale<br>życie dba o to, by tragedia była w równowadze z komedią, bo oto po<br>czterdziestu dniach wędrówki dostrzegł w szczerym polu, w którym utknął<br>transport, krowę z