dobrze. To pytanie w połączeniu z wyrazem jego spojrzenia bliskie było raczej makabreski niż pocieszenia, na które czekaliśmy. Zapomnieliśmy zupełnie o tym, że pocieszenie należało do naszych, a nie ojca obowiązków. <br><br>A jednak zawsze, gdy odwiedzałem go w miejskim szpitalu, uśmiech znowu pojawiał się na jego twarzy, już nie taki bezrozumny czy też udający rozpoznanie, i widać było, że z tym uśmiechem skądś wracał, z dalekich, ciemnych eskapad, niekończących się podróży, w których był mu potrzebny niczym bilet lub zaproszenie. <br>Zrozumiałem to kilka lat później. Czym był ów nieruchomy, dla nas niewidzący wzrok ojca, utkwiony w wybranym punkcie sufitu. <br>Matka po