na drzwi sklepu. Zygmunt przeszedł niezauważony. Minąwszy aptekę oraz drogerię Rogulskiego, dotarł do kamienicy.<br>Swą gorycz postanowił tradycyjnie wyładować na lokatorach. Na parterze poszczękał skrzynką na listy, z tupotem wbiegł na pierwsze piętro i raptem wrzasnął z całych sił:<br>- To dziecko jest martwe!<br>Słyszą na pewno. Oj, słyszą. Rozbawił go bezsens sytuacji, tym bardziej że za drzwiami na drugim piętrze, niczym odpowiedź, rozległ się płacz dziecka.<br>- Martwe jest! - powtórzył.<br>Płacz jeszcze bardziej się wzmógł.<br>- Martwe!<br>Płacz jeszcze, jeszcze głośniejszy.<br>- Naprawdę, jak Boga kocham, martwe jest to dziecko!<br>Dzieciak zaczął drzeć się wniebogłosy.<br>- Płacz tu nie pomoże, ono jest martwe, mówię przecież