Typ tekstu: Książka
Autor: Bocheński Jacek
Tytuł: Tabu
Rok: 1965
dojdę. Diego bez wytchnienia, krok po kroku, ciągnął wyżej i wyżej, ale widać było, że idzie z trudem, już i on zwalniał, tylko go to zacietrzewienie, ta zawziętość, z którą rano wyszedł, popychała w górę. Raz może odwrócił się, spojrzał, a miał w spojrzeniu coś takiego, jak ranne zwierzę, wściekłość, bezsilność i strach, jakby się chciał na mnie rzucić i zadusić, i jakby nie mógł ani zadusić, ani uciec, i jakby się tylko bał, czy mu nie zadam jeszcze jakiej rany. Cały spływał strużkami potu. Poprawił sobie sakwę na plecach, poszedł dalej.
Ja niosłam drugą sakwę. Był w niej habit.
Po
dojdę. Diego bez wytchnienia, krok po kroku, ciągnął wyżej i wyżej, ale widać było, że idzie z trudem, już i on zwalniał, tylko go to zacietrzewienie, ta zawziętość, z którą rano wyszedł, popychała w górę. Raz może odwrócił się, spojrzał, a miał w spojrzeniu coś takiego, jak ranne zwierzę, wściekłość, bezsilność i strach, jakby się chciał na mnie rzucić i zadusić, i jakby nie mógł ani zadusić, ani uciec, i jakby się tylko bał, czy mu nie zadam jeszcze jakiej rany. Cały spływał strużkami potu. Poprawił sobie sakwę na plecach, poszedł dalej.<br> &lt;page nr=21&gt; Ja niosłam drugą sakwę. Był w niej habit.<br>Po
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego