od łopat i motyk wznosiły się i opadały, pamiętam też, że kiedy tylko karetka pogotowia ze szpitalnym krzyżem na drzwiczkach zabuksowała w piasku kolejowego nasypu, po którym nie jeździł żaden pociąg, że kiedy wyskakiwali z niej sanitariusze w białych kitlach, ja biegłem już na cmentarz ścigany okrzykami Szymka i Piotra, biegłem do drewnianej dzwonnicy. Odwiązałem sznur zatknięty za poczerniałą belkę i ciągnąłem go z całych sił w nogach i dłoniach, ciągnąłem podskakując i znów stając na ziemi, ciągnąłem jak szalony, bo właśnie wtedy poczułem się po raz pierwszy w życiu szalony, ciągnąłem go i płakałem, płakałem i ciągnąłem i znowu płakałem