który miał mu odebrać ten kawałek świata, jeszcze przeznaczony. Sypiał bez marzeń, płytko, świadomy, że śpi, wsłuchany w odgłosy poranków, stuk naczyń za ścianą, szmer obudzonej już ulicy, pokrzykiwania woźnicy, głosy dzieci śpieszących do szkoły, dzwonki tramwajów, oddechy uśpionych kochanków, poszczekiwania psów. Zimą było to znośne, bo gdy się budził, blade świty dopiero leciutko pukały do okien. Lecz latem otwierał oczy w ulewie słońca, w pełnym, dojrzałym zapachu natury, miał więc uczucie, że został okradziony z bezcennych chwil życia, którego niewiele - jak sądził - już mu pozostało. Jednakże cenił sobie te bezsenne noce, bo wtedy panowały nad nim cisza i osamotnienie, mógł z