choć sowiecka ambasada w Warszawie słała protesty pełne przykładów antyradzieckich ekscesów. Kto by na to zważał. Moskwa - granica polskiej wyobraźni, a poza nią już tylko Wołogda, Kołyma, Sołówki. Czemuż się dziwić, że sala od pierwszych gestów, słów, żyła. Moskwa niekochana, nierozumiana, niechciana miała wystąpić tu, u nóg tłumu, w roli błazna, niedźwiedzia na łańcuchu. I tak pozostawało do końca. Nawet ciemność kryjąca Ambasadora czekającego z rewolwerem w ręku nie tłumiła radości.<br> Znajomy krytyk, nie przepadający za tłumem, zachowaniami stadnymi, reakcjami zbiorowymi, wyszedł ze spektaklu znużony jednostajnością dialogów. Szczęśliwi, którzy wierzą, że skądkolwiek daje się wyjść. Zatrzasnąć za sobą drzwi historii. Wrócić