męża - właśnie złamała nogę i unieruchomiona gipsem nie ruszała się z domu. Na niezbyt życzliwych sąsiadów także nie mogła liczyć, zatrudniane przez nią pracownice niezbyt kochały swoją szefową, przyjaciół ani bliższych znajomych nie miała, zaś synowie zajęci byli własnymi sprawami, żonami, dziećmi....<br>Barbara T. w szpitalu właśnie, po raz pierwszy bodaj od tragicznej śmierci męża, tak bardzo dotkliwie odczuła swoją samotność. Tym bardziej, że do leżącej na sąsiednim łóżku kobiety każdego dnia przychodziły tłumy bliższych i dalszych krewnych, szczerze zatroskanych jej stanem zdrowia. Synowie Barbary T. wiedzieli o jej chorobie, ale poza zdawkowymi telefonami i formułkami w rodzaju: <q>"trzymaj się, mamo