Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
z góry na dół jak ugniecione ciasto. Sapała z wysiłku i zmęczenia. Wani nie było.

Chwyciłem oburącz korbę wyżymaczki i obracałem ją tak szybko, że po kwadransie wszystka bielizna była wyżęta.

- Wanieczka poleciał do apteki - powiedziała gardłowym głosem. - Jestem chora, a ci doktorzy nie potrafią leczyć. Poszłabym do szpitala, ale boję się, że już nie wrócę... Nie mogę zostawić ich samych! A praca ciężka, sam widzisz...

Brzegiem fartucha obtarła twarz i zabrała się do rozwieszania bielizny.

- Teraz szybko schnie...

Wychyliła się przez okno i zawołała groźnie:

- Kola, diable zatracony! Gdzie się wałęsasz!

Po chwili dolecialo plaskanie bosych nóg po schodach i
z góry na dół jak ugniecione ciasto. Sapała z wysiłku i zmęczenia. Wani nie było.<br><br>Chwyciłem oburącz korbę wyżymaczki i obracałem ją tak szybko, że po kwadransie wszystka bielizna była wyżęta.<br><br>- Wanieczka poleciał do apteki - powiedziała gardłowym głosem. - Jestem chora, a ci doktorzy nie potrafią leczyć. Poszłabym do szpitala, ale boję się, że już nie wrócę... Nie mogę zostawić ich samych! A praca ciężka, sam widzisz...<br><br>Brzegiem fartucha obtarła twarz i zabrała się do rozwieszania bielizny.<br><br>- Teraz szybko schnie...<br><br>Wychyliła się przez okno i zawołała groźnie:<br><br>- Kola, diable zatracony! Gdzie się wałęsasz!<br><br>Po chwili dolecialo plaskanie bosych nóg po schodach i
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego