były coraz szybsze, coraz szersze, sięgały ścian. Rósł wibrujący skowyt i motor wyniósł jeźdźca na drewnianą cembrowinę beczki. Zadudniły basem grube deski, kiedy po nich przelatywał, u ramion wyrastały skrzydła, temu lotowi towarzyszył gwizd metaliczny, od którego mrowie chodziło po krzyżu. Istvanowi zacisnęły się szczęki, przypomniało mu się wycie lecących bomb.<br>Kriszan mknął tak szybko, że czuli zawrót głowy ścigając go oczami. Leżał bokiem, wbrew prawu przyciągania, ciągle jeszcze spiralą wspinając się ku brzegowi drewnianego krateru. Był już tak blisko, że aż odskakiwali głowami, kiedy uderzał w twarze podmuch spalin, wrzącej oliwy, niemal smagały ich świszczące skórzane skrzydła.<br>Tańczył jak ziarno