wysokopienne akapity, w pół drogi traciłem oddech i niczym mucha odpadałem od pionowego bazaltu fraz. <br>A ich to nic nie obchodziło. Szli dalej, z pokorną zawziętością psiej wierności, solidnie doprawionej pieprzem sekciarstwa, kroczyli od aktu strzelistego do proroka, od guru do ekstazy, od zachwytu do rytu, od szamaństwa do duchowego bratania się z pniem sosny, wreszcie od jednego boga do drugiego - od Jezusa do Buddy. Stąpali jak nawiedzone koty w metafizycznych butach, a z każdym ich siedmiomilowym krokiem Grotowski tracił ludzki wymiar. A gdy już stawali na szczycie, gdzieś tam, hen, między obłokami, było tak, że Grotowski nie mógł się wysikać. Tak