mały jacht swą wielkodusznością. Idąc na pełnym wietrze, niesieni sprzyjającym prądem i popychani falowaniem, żeglujemy szybko naprzód. Tak jak kiedyś, gdy płynęliśmy w pasacie, jacht kołysze się głęboko i miarowo, już nie bity, ale kołysany przez ocean, ów bezmiar, o którym Polinezyjczycy mówią: moana.<br> Pracujemy ostro. Po dniu należnego wypoczynku cała załoga znów na stanowiskach. Tyle rzeczy do zrobienia, tyle zaległych spraw. Tyle zniszczeń, uszkodzeń. Nie mamy ani chwili do stracenia. Najważniejsze to nadrobić stratę czasu, jaka wynikła z diabelnego zaiste układu wiatrów, który przez miesiąc zagradzał nam drogę do domu. Drogę, do której, opierając się na mapach pilotowych, locjach i