drugiego. Raz zbłądziwszy, można było nie wyjść aż do świtu. Dopiero światło dnia ujawniało całą intrygę. Nagle okazywało się, że trwająca całą noc podróż kończy się w punkcie wyjścia. Jakby się stało w miejscu. Ale jednak była to podróż. Podróż cudowna. Cudem było to, że się z tej podróży wychodziło cało, że się ją po prostu przeżyło.<br>Matka każdego dnia musiała pokonać dwa kilometry tego przedmieścia w przedmieściu, żeby dojść do szkoły. W szkole uczyła przede wszystkim dzieci bezrobotnych i alkoholików z Dębowej Góry, którzy czuli do niej szacunek, a nawet sympatię, kłaniali się jej, wiedzieli, że pochodzi z Mokrego, że