na okonia, to najlepiej na pierwszym lodzie.<br>Lód był mocny. Trochę się pod człowiekiem uginał, trochę trzeszczał, ale trzymał. Gosta doszedł na ploso, wybił piesznią przerębel, siadł na skrzynce, rozmotał linkę z końskiego włosia przytwierdzoną do krótkiego modrzewiowego pręta, doczepił cynową rybkę z hakiem, zapuścił do wody. Pierwszy okoń, półłokciowy, capnął przynętę, zanim jeszcze opadła i napięła linkę. <br>Nie minęła godzina, a dookoła przerębla leżało więcej niż pół setki zielonych, pręgowatych ryb z czerwonymi jak krew płetwami. Gosta miał więcej okoni, niż potrzebował, ale rybacka euforia nie pozwalała mu zaprzestać łowienia. Ryby, koniec końców, zawsze mógł rozdać sąsiadom. <br>Usłyszał przeciągłe prychnięcie