nad dogasającym ogniskiem, obsypał ją jeszcze niewidocznym, a już ożywionym posiewem, niby atak bakcyli, drobnoustrojów pamięci i przypomnienia, rozpleniających się z sekundy na sekundę i wcześniej nim byłby czas pomyśleć, w już dostrzegalną, już rozpoznaną już przyjętą przez alarm iinstynktownej pewności kolonię punktów i linii, i załamań, lśnień i cienistych cętek, - lśnień w oczach, w łukach brwi, na zębach wilgotnych odsłaniających z powolnym oporem, - cienistych, zmiennych punktów w dołkach policzków i brody, a też w puszystych rzęsach, wraz z iskierkami blasku, i jeszcze nad skrzydełkami nozdrzy, rozszerzających się na przemian i klęsnących, w miarę jak do śmiechu widzialnego tylko zrazu, milczącego