wrócił, w stajni leżała zakrwawiona skóra. Obijał pięściami głowę, latał po piętrach, łomotał wszędzie do drzwi i wołał, że tego nie przeżyje. Powiesi się, zaraz pójdzie się topić w Wiśle. Pobiegnie na <orig>wachę</>, stanie przed żandarmem z czapką w ręku, niech go żandarm z łaski swojej zastrzeli, bo on bez chabety już nie ma co robić na tym świecie. Bez konia, bez wozu.<br>- Mnie? Ostatniego furmana na Krochmalnej? Mnie taka rzecz spotyka?<br>Jeszcze teraz wołał. W ciszy przytajonej głucho kamienicy słyszeli jego krzyk.<br>Mordchaj przeżył swego konia; nie umarł ze zmartwienia, nie powiesił się po stracie, nie utopił w Wiśle. Porąbał