i drogach swą naukę. Jego słowa brzmiały twardo. Zacinał się, pomagał <br>sobie gestykulacją rąk pokrytych szmatami, spod których wyglądały palce ciemne <br>i suche o mocno sterczących wiązaniach przegubów. Lecz to, co mówił, podniecało <br>zarówno słuchaczy, jak i jego samego. Zapalał się, wybuchał, głos jego przechodził <br>w niski, gardłowy krzyk. Potem cichł: znowu poczynał przemawiać spokojniej i <br>tylko nagłe błyski w oczach i głębokie brzmienie głosu wskazywały, że przeżywa <br>każde zdanie. To nie była wyuczona przemowa, którą <br>się powtarza po wiele razy. Narzucał słuchającym uwagę i karność. Mówił prosto <br>i zrozumiale. Zwracał się do mężczyzn, do kobiet, do żonatych, do wdów, do