nie wiem, jak długo tak się będę cofał, tamten nagle drgnął, próbuje się wyprostować, podniósł głowę, patrzy, tak, widzę oczy, umęczone, przekrwione, chce coś powiedzieć, rusza ustami, ale skurcz szarpie jego ciałem, wymiotuje, żółć... po żebrach... spływa, raz jeszcze podnosi się, chyba łapie oddech, po to się wypręża, sinieje, krew cieknie coraz szybciej, naprężone płuca, brak wydechu, to jest tak sugestywne, sam czuję, że się duszę, staję na palcach, całą klatkę piersiową wypełniam, i nie mogę wypuścić... powietrza... ciało opada, właściwie to jest runięcie... w dół, gwoździe trzymają, o, głośno stęknęło drewno, jakby miało te gwoździe teraz wyrwać, roztrzaskać na tysiące