Nie myślałam, nie chciałam myśleć. Troskliwie omijałam oczyma puste miejsce na sali szpitalnej, gdzie jeszcze kilka godzin temu stało dobrze mi znane łóżko. Wysunięto je, wiedziałam, że je wysunięto, aby przebrać pościel, i czyste, gotowe na przyjęcie innego udręczonego chorobą ciała wsunąć z powrotem.<br>Chłodny wiatr napłynął z pobliskich łąk, cienie drzew urosły, zmętniały, żeby zniknąć zupełnie w pierwszym niebieskawym zmierzchu. Niechętnie wstałam z trawy i powlokłam się na przystanek autobusowy. Kierowca taksówki miał rację. Po kilku minutach nadjechał autobus, <page nr=81> zahamował skrzypliwie i w tłumie szczęśliwych dzieci, jadących prawdopodobnie z wycieczki, wróciłam do miasta. Kiedy na palcach wsunęłam się na cichą