światła na suficie rozlewały się nieuchwytnie. Wydawało mi się, jakby wszystko wkoło mnie pokryte było zasłoną z muślinu, która mi broni dostępu do kształtności świata, a za oknami noc złorzeczyła ciemnią.<br>Odrzuciłem kołdrę i odkryłem piersi, lecz nie tu duszność czerpała źródło. Chciałem się zerwać nagle, pędzić, ale przyparła mnie ciężarność atmosfery i zmusiła do zastanowień: gdzież to chciałem się zerwać nagle i popędzić? Zdało mi się w tej chwili, że oto leżę w duszności jako pożałowania godna ofiara nieszczęśliwej miłości. Tak. Trzeba uciec od miłości, która trapi. Straszna rzecz. "Czas, największy przyjaciel ludzkiej zgryzoty, wszystko ułagodzi". Och, zamilczcie. Nie chcę