miejscem krótkiego postoju.<br>Palił papierosa rozparty, a właściwie odchodził, żegnał siebie samego, urzędnika służby dyplomatycznej. Margit ma rację - nic się nie stało. Naprawdę nic.<br>- Więc jednak pan przyjechał? - podeszła do niego ambasadorowa. Nie słyszał kroków na grubym dywanie, widać znudziła ją rozmowa w języku, którym słabo władała.<br>Podała mu rękę ciężkawą, jak do podtrzymania, bez uścisku powitalnego.<br>- Proszę siedzieć... Zaraz skończą - pokazała ruchem głowy jadalnię - Nie ma pan żalu do męża? Chciałabym, żeby pan go zrozumiał, on musiał - próbowała przeniknąć zamkniętą twarz. Oczy duże, orzechowe, nawet ładne, spoglądały na Tereya łzawo. - Przyszła instrukcja, żeby po cichu oczyścić placówkę z niepewnego elementu