wściekłą falą uderzał o trotuar skłębiony zator aut, by za chwilę odpływać na powrót, pozostawiając na kamiennym wybrzeżu chodnika białą pianę gronostajowych cape'ów frakowych narzutek, gorsów i ramion.<br>Do bocznych drzwi gwarliwym potokiem, popychając się i depcąc, parł nieprzeliczony czarny tłum. Pierre doznał wrażenia, jak gdyby gdzieś już widział tę ciżbę, był jej zagubioną cząstką. Przypomniała mu się taka sama zbałwaniona rzeka ludzi, cisnących się w Halach po miskę cebulowej zupy.<br>Nowy spiętrzony wał odrzucił go w bok, wgniatając twarzą w mur, który po bliższym wpatrzeniu okazał się miękką twarzą ludzką, skądś tak nagle, tak bardzo znajomą. Twarz, uwalniając się rękami