ponuro.<br>- Brawo! - ucieszyłem się. - Dopiąłeś swego!<br>- Podstawili mi nogę, skubani. I wiem kto. Zamiast do Londynu, jadę na pierwszego sekretarza do Tirany. Ja tego chama jeszcze kiedyś dopadnę!<br>Zrozumiałem, że wszystkie inne sprawy, łącznie z budową czegoś tam w lesie, zeszły na drugi plan wobec tej życiowej klęski.<br>- Ty rozumiesz, co to znaczy?! Cztery lata w Tiranie?!<br>- Coś tam zaoszczędzisz, Zdzisiu.<br>- Ale jakim kosztem?! Znasz mnie, Jasiu, ja tam wykorkuję z nudów!<br>Trudno mi go było pocieszyć. Odczuwałem nawet jakąś złośliwą radość.<br>- Cholera, myślałem, że przeczekam to wszystko w przyjemnym anturażu! - jęknął Zdzisio. - A tu Tirana!<br>- Co przeczekasz, Zdzisiu?<br>- Katastrofę!<br>- Jaką katastrofę