Krysiek, wstajesz za dwie minuty". Narastał bunt, tamto w środku, wciąż śpiące, postanawiało nie wstawać i ani mu się śniło przeciągać się. Z zakamarków wychylały główki różne choroby, gotowe wyleźć, rozłożyć się w całym ciele i powiedzieć: "Nie daję, to jest dziś moje..." Leżałem, żeby tak rzec, przycupnięty i czekałem, co z tego wyniknie. Choroby wciąż niepewnie rozglądały się, do połowy ukryte w swych norkach, jakby badając ostrożnie, czy są jakieś szanse. Niestety, głos ojca wyprzedził te zwiady: "Krysiek, wstawaj, już wstawaj, piąta", i wstawałem jak automat pełen niezakrzepłego niebytu, a choroby miotały się, plątały wzajemnie, spłoszone, i nie mogły trafić z powrotem