gwiaździstego nieba pustyni, której piaszczysta pustka wydawała mu się zbawieniem, biegł na oślep, z powiekami zlanymi słonym potem, niesiony siłą, której nieustającą w sobie obecnością mógł się jeszcze chwilami zdumiewać. Ten bieg, ta noc zdawały się nie mieć końca.<br>Nie widział już właściwie nic, kiedy nagle jego stopy zaczęły brnąć coraz ciężej, zapadać się, poczuł ostatni przypływ rozpaczy, podniósł głowę i zrozumiał nagle, że jest na pustyni. Zobaczył jeszcze gwiazdy nad horyzontem, potem, już gdy nogi same poddały się pod nim, szukał wzrokiem tarczki wskaźnika, ale jej nie zobaczył: była ciemna, milczała, niewidzialną śmierć pozostawił poza plecami, w głębi zastygłego koryta