okrywał płaszcz barwy atramentu, którym podpisuje<br>się wyroki śmierci; spod płaszcza wyciekały nogi chude, marionetkowe,<br>niepotrzebne.<br> Osiełek wstrząsnął się z podziwu tak gwałtownie, że spadł mu cylinder<br>i potoczył się w stronę rynsztoka: ostatni obrazek dawał najzupełniej<br>wierny portret człowieka dyszącego na bruku; czerwony tusz pachniał<br>gorzką, zepsutą krwią.<br> - Panie, cóż to znaczy, do ciężkiej cholery! - wrzasnął Osiełek,<br>kopiąc nieznajomego w lędźwie.<br> Cisnął obrazki wściekły: śmignęły, załopotały na podobieństwo<br>czarnych i czerwonych ptaków; pożar domu czarnoksiężnika Indiavolaty<br>zafurczał nad ogniskiem świętokradców i spłonął.<br> Nieznajomy człowiek otworzył oczy wielkie, obrzękłe od alkoholu i<br>smutku, spojrzał na Osiełka nieprzytomnie i ryknął strasznym, czarnym