rzekł Reynevan z naciskiem - jest czyjąś własnością. Do kogoś należy.<br>- Owszem. Do mnie. Jeśli go nie spłoszysz. Więc nie spłosz. <br>Na widok zbliżającego się wolniutko demeryta koń wysoko uniósł łeb, potrząsnął grzywą, prychnął przeciągle, nie spłoszył się jednak, pozwolił uchwycić za kantar, który nosił. Szarlej pogłaskał go po chrapach.<br>- To cudza własność - powtórzył Reynevan. - Cudza, Szarleju. Trzeba będzie oddać właścicielowi. <br>- Ludzie, ludzie... - zanucił cichutko Szarlej. - Hej- -hej... Czyj to koń? Gdzie właściciel? Widzisz, Reinmarze? Nikt się nie zgłosił. A zatem res nullius cedit occupanti. <br>- Szarleju...<br>- Dobra, dobra, uspokój się, nie trwóż twego delikatnego sumienia. Oddamy konia prawowitemu posiadaczowi. Pod warunkiem, że