i roztopach, bo właśnie dziś zaczęła się odwilż; od przystanku Milena prowadzi mnie wąską ulicą między poszczerbionymi płotami, wzdłuż których w zastępstwie właściwego ogrodzenia porosły dziko krzaki; porwane siatki, rozwalone bramy, w głębi szczątki fontann z siusiającymi amorkami, zarośnięte zielskiem; wille przed czterdziestu laty wdzięczne, zgrabne i wytworne; dziś - niby czystej krwi arab zaprzęgnięty do pługa lub jak hrabia w obozie pracy - konają od gwałtu zadanego ich naturze przez kwaterunek. Okna werand zabite dyktą, na tarasach składy rupieci, balustrady balkonów wyłamane, kwaterunkowy lokator gnieździ się w tych półruinach jak szczur. Zaciąga szarówka, mijamy kilka takich pijanych szczurów, pachnie ziemią, coraz bliższą wiosną