tam dwie, trzy kobiety w<br>bieli, wśród nich siwa Mateczka.<br> Tymczasem moi towarzysze jeden po drugim spieszą do jadalni, znikając za wąską <br>furtą wyciętą w murze.<br> Przedostaje się stamtąd woń mleka i zbożowej kawy.<br> Markiz ujrzawszy mnie zachęca, abym szedł na śniadanie.<br> Daję mu znak, że muszę tu siedzieć, choć, dalibóg, nie wiem po<br>co?<br> Wkrótce ustaje klaskanie kapci po schodach, chyba już wszyscy<br>prócz mnie i tych przywiązanych do łóżek pasami są przy biesiadnych<br>stołach, na których przed każdym stoi kubek kawy, na talerzu kostka<br>czarnej jak stary burgund marmolady i pajda chleba z zakalcem, tak<br>grubo ukrojona, że nie