się z losem, a że był uosobieniem dobroci i koleżeńskości, nagrodą była mu powszechna serdeczna uprzejmość, z jaką się spotykał.<br> Pod koniec stycznia 1972 przeszedł na emeryturę i wyjechał do Londynu. Ilekroć potem usiłowałem dowiedzieć się, co się z nim dzieje, spodziewałem się natknąć na jakiś jego artykuł w Dzienniku, daremnie, mówiono mi, że się odizolował, z czasem zupełnie. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, że przyjaciele roztoczyli nad nim dyskretną opiekę, że orientowano się, że mieszka tam na południe od Wisły, jak Polacy londyńscy nazywają Tamizę, że żyje. Ale 20 września sprzątaczka znalazła go nieżywego na podłodze. Zmarł