i zieleniejąca, pełna żółtych kaczeńców, lecz kaczeńce były nieśmiałe, wtulone w trawę, a trawa trochę śliska, mokra i odrobinę podmokła (...) Pierwiosnków mnóstwo się pokazało po obu stronach ścieżki, ale pierwiosnki były cokolwiek herbaciane i anemiczne. Anemonów wiele na zboczach, dużo melonów. Na wodach, po wilgotnych rowach lilie wodne, blade, wyblakłe, delikatne, białawe, w zupełnym zastoju i w gorącu przypiekającym, parującym. A Zosia wciąż się przytulała i zwierzała się"</> (F 253). W sekwencji "anemiczne-anemonów-melonów" słowa głupiutkiej Zosi wykolejają się i rozsypują w bełkot, całkiem jak będzie u Ionesco. A narrator triumfuje.<br>Pełni on także nieraz rolę reżysera, który nie wchłania