płynęła masywna. "Niesie szkuty czubate zboża polskiego do naszego portu. Kultura. Czas wracać". Niechcący kopnął gruby sęk jodłowy. "Podniosę, to jedyny węzeł, którego spławna rzeka nie potrafi rozsupłać. Rzucę go, niech do morza płynie. A morze tuż, tuż". <br>Nie rzucił drewna w nurt. Wracał osaczony własnymi pytaniami. "Przecież mogłem, tak... dla zabawy. Widocznie nie mogłem. Skoro znalazł się, jak ja, na brzegu... Nie mówiąc o tym, że w stosunku do wielkiej rzeki, napiętej wiosennymi wodami... z ręki dorosłej byłby to gest dziecinny". <br>I plebania. Gdy wycierał buty, usłyszała go gospodyni. Otworzyła drzwi. <br>- Ksiądz proboszcz czeka. <br>- I uśmiechnęła się, jak do domownika. <br>- Danke