za furtą ogrodu,<br>Słońce skrzy się w zadrach płotu tak nieznośnie,<br> Z gęstwy płynie dech przyziemny chłodu,<br>Wilga gwiżdże i dwugłośnie i trójgłośnie.<br> Lubię dojrzeć ukradkiem<br> Kłos, co w kwiatach przypadkiem<br> Taki inny wzwyż rośnie.<br><br> Z odrobiną słońca w rdzawej blasze<br>Popod klombem polewaczka leży pusta<br> Zdaje mi się, że dmuchnięciem zgaszę<br>Złotą muchę, co uderza w moje usta.<br> Obłok, prósząc przez drzewa<br> Skry ogniste, powiewa,<br> Jak płonąca w dal chusta.<br><br> Ta murawa, wychmarzona z rosy, <br>Mym się oczom tak narzuca, jak dziwota,<br> Skoro jabłko, zjedzone przez osy,<br>Wskaże mi ją, dzwoniąc w ziemię, jak pięść złota.<br> Wzrok zdziwiony nią pieszczę