czasie się nie liczyło. Procesy były wstrzymane albo opóźnione do tego stopnia, że gdyby pewnego dnia po kilkudziesięciu latach zbudził się z letargu, ujrzałby może w lustrze tę samą sześćdziesięcioletnią twarz i swoje dzieci w tym samym wieku. <br>Tak wyglądała pustka, którą zobaczyłem w jego oczach. Mimo to chwilami, przynajmniej do czasu przybycia ambulansu, jakby się uśmiechał, z tym samym uśmiechem wstał i położył się na noszach, najwyraźniej nową, niecodzienną dla niego sytuacją zaciekawiony, zapytał, czy tak jest dobrze. To pytanie w połączeniu z wyrazem jego spojrzenia bliskie było raczej makabreski niż pocieszenia, na które czekaliśmy. Zapomnieliśmy zupełnie o tym, że pocieszenie