ot, gdzieś w przestrzeń uśmiechała się, zawsze jeszcze oślepiająco, z wielką uprzejmością. Uśmiechy spadały na żywe twarze, rozniecały uczucia: mrużono oczy, chwytano na face-a-main i za monokle, szeptano lub - przeciwnie - milknięto. Zwłaszcza w przejściu między rzędami foteli reakcja była silna. Skoro jednak docierała do świadomości <page nr=54> idącej, Róża pochmurniała - doznawała obrazy. Brzydkim grymasem odpychała falę ciepła, którą sama przywołała z tłumu. Zdawała się nie chwytać związku między swoim uśmiechem a rozbudzoną ciekawością obcych, gniewało ją, że sygnały porozumienia między nią a ową tak gościnną potęgą, dźwigającą pałace dla cudzoziemek, mogły być wzięte za chęć nawiązania kontaktu z tym czy innym